piątek, 4 lutego 2022

Matka chorego chłopca zdradza, jak wygląda oddział onkologiczny. „Widziałam, jak wynosili ciało”



Anika Zadylak, matka chorego chłopca napisała na nieistniejącym już blogu "Tamta Strona Lustra" o tym jak wygląda szpitalny korytarz na onkologii.

Jej słowa poruszają, doprowadzają do smutku, powalają z nóg. To jest mocny tekst, ale każdy z nas powinien go przeczytać choć raz
Zaglądam do sali numer jeden. Na łóżku, podłączony pod tlen leży Kamil. Wychowanek domu dziecka. Ma dwadzieścia lat, wygląda jak gimnazjalista. Uśmiecha się jak zawsze i zaprasza gestem do środka. Wchodzę, siadam na skraju łóżka. Słucham jak mówi. O rodzicach, którzy go zostawili. O swojej walce, o każdy dzień. O życiu, którego większość spędził w szpitalnych murach. Opowiada o tym, bez cienia pretensji. Dziękuję, że mógł być. Ot tak, po prostu. Nagle, zaczyna dławić się krwią. Duszność, odbiera mu głos. Znika. Wstaję, bo uświadamiam sobie, że Kamil zmarł kilka lat temu

„Przechodzę do sali numer dwa. Wokół stolika, jak szalony biega Oskar. Nigdy nie bardzo umiał usiedzieć w jednym miejscu. Gdy wraz z moim synem, byli w podobnym wieku, chowali się do szaf”
Pamiętam telefon od jego mamy. Pamiętam, gdy mówię synowi, że Oskara już nie ma. Pamiętam jak po tej rozmowie nie chcę nic jeść. Przez trzy dni z nikim rozmawiać. Patryk miał wtedy 9 lat. Oskar całe jedenaście. Stolik w sali znika. Śmiech rozbieganego chłopca również.

Odwracam się i widzę salę numer trzy. Nad małym łóżeczkiem, pochylają się zgarbieni rodzice. Ewa, ma cztery lata. Podpięta, pod miliony rurek. Każda, podtrzymuje ją przy życiu. Dobiega do mnie, cicha modlitwa. Widzę jak oboje, połykają łzy. Aparatura nagle milknie. Nie mogę słuchać, rozpaczliwego krzyku matki.

Uciekam do sali, numer cztery. Ola zawsze nazywała mnie drugą mamusią. Kochałam ją, jak rodzoną córkę. Spędziłyśmy na rozmowach szmat czasu. Wspólne łzy, wspólne uśmiechy, wspólne milczenie. Zawsze, chciała być na moim ślubie. I była. Zmarła w dzień, gdy przed ołtarzem mówiłam „tak”

„Z sali numer pięć patrzy na mnie Mariusz. Nigdy nie zapomnę jego poczucia humoru. Godzinami mógł mówić o Kasi. Miłości jego życia”
Tak bardzo cieszyłam się, z zaproszenia na ich wesele. W garnitur do ślubu, ubrano go jednak w inną podróż. Tę ostatnią. Odszedł, miesiąc przed wymarzoną uroczystością.

W drzwiach sali numer siedem stoi Radziu. Prosty, dobry chłopak ze wsi. Ciężko nie było mieć do niego szacunku. Nie wstydził się swojego pochodzenia. Z pasją opowiadał o ziemi, którą kochał. Trzy lata temu obudziłam się w izolatce, w której akurat przebywał mój syn. Podeszłam do parapetu. Widziałam, jak wynosili jego ciało

„Siadam pod ścianą. W moim mieszkaniu. Myślę o tym, że w jednej z takich sal, leży teraz mój syn. Strach mnie zamroził. Nagle dostaję wiadomość”

Nie płacz mamo. Ja też się boję. Wszystko będzie dobrze. Przecież jeszcze tyle chciałbym ci powiedzieć…

Naucz się szanować to, co masz. Doceniać dany ci dzień. Mów, że kochasz, jak najczęściej. Biegnij do przyjaciela ciemną nocą, gdy cię potrzebuje. Uśmiechaj się na widok słońca. Tańcz w deszczu. Ciesz się z oddechu. Podawaj innym dłoń. Nie oczekując nic w zamian. Celebruj każdą minutę ze swoim dzieckiem.

Dlaczego?

Jeśli tego nie zrobisz, wezmę cię za rękę. Przeprowadzę, przez szpitalny korytarz. I otworzę drzwi numer jeden, dwa, trzy… Żebyś zrozumiał, jak blisko jest piekło…

To nie wymaga komentarza…